Bestia najgorsza zna trochę litości. Ja nie jestem bestią, więc jej nie znam.
— William Shakespeare (Szekspir)
Położył się na łóżku, wsłuchując się w brzęczenie broni, z którą się nie rozstawał. Jego ostrza były dla niego osłoną i światem, w którym teraz żył. Od jakiegoś czasu nadawał się tylko do zabijania. Może zostało w nim coś z ludzkiej natury, ale rzadko okazywał swoje uczucia. Tego się nauczył i tego się trzymał. Taka była postawa wojownika, postawa nieczułej bestii.
Zamknął oczy, oddychając spokojnie. Czuł jak jego ciało staje się ciężkie, nie pierwszy raz.
- Nie wygrasz ze mną
- To się jeszcze okaże.
Sen nie był długi, kilka minut leżał w bezruchu, odczuwając ból. Drapało go w gardle, oczy dziwnie piekły. Jednak nic nie widział, czuł się tak, jakby jego głowa miała rozpaść się na kawałeczki, a on sam rozleciał się wraz z nią. I nagle wziął głęboki wdech, otworzył oczy. Ale nie był już w swoim pokoju.
- Po co mnie tu sprowadziłeś? – Podniósł się i skierował swój wzrok na postać, stojącą przed nim. To nie był demon, nie z wyglądu. Czarne włosy, sięgające poniżej linii podbródka były targane przez wiatr. Na twarzy gościł delikatny uśmiech, ubranie składało się z dopasowanych niczym zbroja spodni i koszuli. Strój wygodny i przystosowany do walki. Ciasno zawiązany pas zapobiegał obsunięciu się materiału. Jak zwykły, młody chłopak. Jak jego własne odbicie, nie pasował tylko uśmiech. – Kogo chcesz oszukać?
- Dlaczego zaraz oszukać? Nie powiedziałbym, że jesteś przystojny, ale twoje ciało jest całkiem wygodne. – Usiadł w fotelu, o krwistym kolorze, i obejrzał swoje dłonie, jakby pierwszy raz je widział. Tak w zasadzie było.
- Nie przyzwyczajaj się. Czego ode mnie chcesz? – Wyjrzał zza brudnej szyby okna, spoglądając na krajobraz, który miał przed sobą. To nie Lokir. To nie ta kraina, w której można było wyjść na ulicę i niczym się nie przejmować. Prawie niczym…
Tutaj była tylko szarość, czerń i czerwień. Więcej krwi niż podczas walk Akai, dużo więcej. Liście drzew nie miały zielonego koloru, nie było ich. Jedynie na niektórych, suchych gałęziach można było dostrzec brąz. Niebo przybrało kolor życia w tej krainie, i nie tylko w tej. Spojrzał w czerwone oczy swego rozmówcy. Można było pomyśleć, że odbijają się w nich chmury. Nie było słońca, światło brało się samo z siebie. A może to nie było światło? Mieszkańcy tego miejsca byli przyzwyczajeni do ciemności, ale księżyc też się nie pojawiał. Tylko ciemność i pustka. Jałowa ziemia pękała, a chodzenie po niej sprawiłoby trudność wielu osobom. Wielu ludziom.
- Podziwiasz krajobraz?
- Tego nie da się tak nazwać. Wciąż nie mogę uwierzyć, że wybrałeś takie miejsce na swój dom. – Zamknął oczy, nie spodziewał się usłyszeć krzyków. Mieszkańcy tego miejsca byli równie parszywi jak ono. Nikt niczego się nie obawiał, a przestępcy… Nikt nie byłby w stanie ich wszystkich wytępić.
- Nie wybrałem go. To świat demonów, mógłby być inny, ale jego wygląd to twoja zasługa. – Uśmiechnął się ironicznie, podpierając policzek dłonią.
Zmarszczył brwi i odwrócił się w stronę Akuma. Nie rozumiał jego słów, chociaż wiedział, że jego natura diabła wybierała ten świat.
- Co masz na myśli, mówiąc, że to moja zasługa?
- Zamieszkałem w twoim ciele na krótki czas, ale zdołałeś mi się przeciwstawić. Myślałeś, że w twoim sercu nie ma zła?
- Nie ma ludzi dobrych.
- Ale ty należysz do demonów. Jesteś taki, jak ja. Zesłał cię anioł, a stałeś się diabłem. – Podniósł się z uśmiechem zwycięstwa.
- Myślisz, że wygrasz ze mną, używając takiego podstępu? Mylisz się. – Wyciągnął sztylet i przebił nim swoją dłoń. Tak łatwiej było mu wrócić do normalnego świata. Wtedy Akum nie mógł go zatrzymać.
Teraz też tak było. Najpierw poczuł ból, a na widok zdezorientowanej twarzy demona na jego obliczu pojawił się uśmiech wyższości. Krew spłynęła po jego skórze, skapując na podłogę, a on zaczął powoli znikać. Znów pojawiło się znajome pieczenie w gardle i inne dolegliwości, związane z przenoszeniem się między światami. A później otworzył gwałtownie oczy, którym ukazały się brązowe panele, pokrywające sufit w jego sypialni. Wstał z łóżka i wyjął z niedużej, drewnianej szafki bandaż. To jedyne, czego u niego nie brakowało. Rzadko dawał się zranić, urazy pojawiały się częściej po walce z Akumem.
Demon był bezlitosny, wszystkie ciosy wymierzał dokładnie i rzadko mijały się z celem. Jedyne, co mógł robić, to ich unikać. Był szybki i dzięki temu wciąż mógł się ruszać, a ruchy przeciwnika z czasem wyryły się w jego umyśle. Korzystał z nich, kiedy z kimś walczył. A jedyną wadą Akuma było to, że działał według określonego schematu. Kiedy już się go nauczył, nie mógł przegrać.
Zawiązał bandaż na zranionej dłoni i wyszedł z pokoju, kierując się do gabinetu Przewodnika. Miał dość tego miejsca; im dłużej odpoczywał, tym większą przewagę nad nim zyskiwał Demon. Nie potrzebował dużej ilości snu, ta mała dawka mu odpowiadała. Zdarzyło się, że kilka razy stracił przytomność, ale to w wyniku przemęczenia - medycy twierdzili, że jego organizm już przyzwyczaił się do takiego trybu życia. Zgadzał się z tym.
Zatrzymał się przy drzwiach, ale nie zapukał ani nie wszedł do środka. Zmarszczył brwi, słysząc dziwną wymianę zdań. Szepty? Zwykle wśród Akai nie było tajemnic, ale ta sytuacja… Gdyby nie jego wyostrzone zmysły, nie słyszałby tej rozmowy. Ale i tak nie rozumiał wszystkiego…
Prawdę mówiąc, wstyd mi za te rozdziały. Obawiam się jednak, że poprawki zajęłyby mi zbyt wiele czasu. Mój styl wciąż się zmienia i teraz widzę, to jeszcze nie jest to. O tym będzie można przekonać się zresztą, kiedy pojawiają się nowe rozdziały - te są wciąż przenoszone z onetu.